sobota, 4 czerwca 2011

W diamentowej sali...

... krysztaly migotaly zywo, swiatlo zalamywalo sie i przenikalo przez nie dajac zycie temu, co jeszcze skostniale, pod cienka przykrywka lodu... spalo we snie... zimowym.
... dzwiek ostry... przeszywal powietrze na wskros... sprawiajac bol... temu, co jeszcze... nieswiadomie... trzymalo sie starych i dobrze znanych wrazen, miejsc... korzeni.
... z ziemi dobiegalo pulsowanie... cos... zaczynalo sie ruszac... dzwiek bebnow... pulsowanie... bicie serca... krawedz ostra i przeszywajacy bol...
... spiew odlegly... jakby z glebi swiatow dalekich i tak dawno wymazanych ze stron pamieci... spiew tak bliski, jak tylko bliska moze byc wlasna dusza...
... zar... ogien... bol... ucieczka... aaaaaah!...
... ziemia pod stopami... wilgotna juz i ciepla... miekka...
... blysk... swiatlo... przenika przez resztki lodu...
... zalamuje sie... przeklinam ten urok... zamykam oczy... i...
... nic...







W taki oto sposob zaczynam pisanie na tymze oto blogu. Jak dalej sie to potoczy? Ile Mnie bedzie tu w nastepnych wpisach? Sie obaczy. Tymczasem WITAM...

La_Mandragora